niedziela, 12 października 2014

Dutch Design Week już za tydzień!

     Dutch Design Week jest dla mnie imprezą obowiązkową i jeśli jeszcze nie mieliście okazji w niej uczestniczyć, gorąco ją wam polecam. Festiwal odbywa się co roku w Eindhoven, jest to już jego 13 edycja. Trwa zawsze 9 dni i wypada w drugiej połowie października, w tym roku są to daty 18 do 26-10-2014. Na pewno nie jest to impreza przeznaczona tylko dla miłośników projektowania, technologii, czy sztuki, ale dla wszystkich, którzy są ciekawi jak będzie wyglądał świat jutra. Jest to też świetna rozrywka i bardzo fajnie spędzony czas. 

     W wystawach uczestniczyłam już trzykrotnie i nigdy się nie zawiodłam, wręcz przeciwnie. Design jest tak szerokim pojęciem, że na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. W tym roku w festiwalu weźmie udział aż 2200 projektantów, a wszystko odbywać się będzie w 78 lokalizacjach w centrum miasta. Żeby udowodnić różnorodność atrakcji, wspomnę, że w poprzednich latach, zobaczyłam mnóstwo nowoczesnych mebli, biżuterii, proces projektowania samochodu, designerskie naczynia, sztućce, drukarki 3D wraz z prezentacją jak działają i co można nimi wyczarować, tkaniny, dzianiny, buty nie z tej ziemi, wystawę plakatu, grafikę wydawniczą, projekty przystanków autobusowych, urządzeń AGD... i wiele wiele innych rzeczy, których nie zdołałam nawet spamiętać. Oprócz grafiki, mody, projektowania przemysłowego, technologii, możemy się także spotkać z architekturą, projektowaniem krajobrazu, czy designem żywności (cokolwiek to znaczy).

     Oczywiście nie zamierzam odwiedzić wszystkich wystaw i wam również tego nie polecam. Na stronie organizatorów znajdziecie dokładny program i wszystkie ważne informację. Gdzie odbywa się jaka wystawa, czy wstęp jest płatny i jakie są godziny otwarcia. Proponuje wam usiąść przed komputerem i zrobić konkretny plan, co dokładnie chcielibyście zobaczyć. Jeśli okaże się, że wiele z wystaw na których wam zależy jest płatnych to weźcie pod uwagę zakup biletu na cały festiwal (€17,50, lub troszkę taniej, jeśli kupicie bilet przez internet). Jednak nie róbcie tego przedwcześnie, bo wiele wystaw jest darmowych i może okazać się, że bilet wcale nie będzie wam potrzebny.

     Jeśli jesteście zupełnymi laikami w tym temacie, a może chcielibyście coś tam zobaczyć, a nie zależy wam na układaniu jakiegoś wielkiego planu zwiedzania, to polecam kierować się od razu do Strijp-S. Tam mieści się duża hala wystawowa (Klockgebouw), do której zawsze jest darmowy wstęp. Można zobaczyć tam kilkunastu wystawców, tematyka jest bardzo różnorodna. Znajduje się tam również sklep, gdzie można  kupić interesujące gadżety. Jeżeli macie dzieci, jak najbardziej możecie zabrać je ze sobą, na pewno nie będą marudzić.






















Dojazd

     Jeśli nie jesteście mieszkańcami Eindhoven, możecie wybrać się do niego oczywiście autem. Z Hagi jest to około 1,5 h jazdy, z Amsterdamu również. Jedynie mieszkańcy z północy mają troszkę dalej. Zaparkować możecie na różnych parkingach w centrum, lub troszkę taniej we wspomnianej wcześniej Strip-S (w czasie festiwalu parking jest tam niedrogi, nie pamiętam, czy kosztuje € 2, czy € 4). Większość wystaw jest tak zlokalizowana, że możecie poruszać się między nimi spacerkiem. Istnieje także możliwość wypożyczenia roweru.

     Natomiast dla tych niezmotoryzowanych polecam pociąg. Stacja kolejowa znajduje się w samym centrum miasta, a od wspomnianej Strip-S dzieli ją ok. 20 min spaceru. Cena biletu zależy od miasta z którego będziecie wyruszać, ale możecie także skorzystać z promocji. Jednodniowe bilety na pociąg można często spotkać w drogeriach Kruidvat. Obecnie w ofercie sklepu są bilety jednodniowe za € 13,99 - po więcej informacji kliknij tutaj. Zaznaczę tylko, że bilety można kupować do 19 października i do wyczerpania zapasów. OP=OP, więc watro się spieszyć.

sobota, 11 października 2014

Get me a parachute, take me to the sky... Skok spadochronowy na Texel.

     Nigdy nie skakałam ze spadochronem i na pewno nie zamierzam tego robić. Jednak kupiłam taki skok w prezencie mojemu mężowi, pojechałam z nim na wyspę Texel, służąc wsparciem i uwieczniając wszystko na fotografiach. Pomimo, że od skoku minął już ponad rok, pomyślałam, że fajnie będzie podzielić się z wami tym doświadczeniem. Zaznaczę jeszcze, że nie był to prezent niespodzianka, tylko świadoma decyzja Sławka, który sam znalazł ofertę w internecie i powiedział mi wprost, że bardzo ucieszyłby go taki prezent. Na pewno nie polecam wręczać komuś tego typu prezentu bez wcześniejszej rozmowy, bo myślę, że to powinna być każdego indywidualna, przemyślana decyzja.


     Miejsce

     Oferta skoku ze spadochronem, którą znaleźliśmy (całkiem przypadkowo) w internecie, dotyczyła centrum skoków spadochronowych, które znajduje się na jednej z holenderskich wysp na północy kraju - wyspie Texel. Centrum nazywa się dokładnie Paracentrum Texel, a klikając w nazwę, możecie obejrzeć ich stronę internetową.

     Jedyną z holenderskich wysp, którą wcześniej odwiedziliśmy była wyspa Ameland i byliśmy nią bardzo oczarowani. Dlatego możliwość zobaczenia kolejnej wyspy i połączenie tego ze skokiem spadochronowym, wydała nam się niezwykle atrakcyjna. O skoku z widokiem na morze nie wspominając.










 Cena

     Początkujący skoczkowie mają do wyboru 2 opcje, mogą skakać w tandemie, albo samodzielnie. Tandem polega na tym, że jesteście przypięci do profesjonalnego skoczka. To on wyskakuje z samolotu, otwiera spadochron, oraz steruje lotem. Waszym zadaniem jest tylko cieszenie się widokiem. Plusem takiego skoku jest oczywiście bardzo krótkie szkolenie, oraz skok z większej wysokości niż w przypadku samodzielnego skoku.

     Skok w tandemie można kupić bezpośrednio w sklepie internetowym Paracentrum i kosztuje on € 199,00. Jeśli zależy wam dodatkowo na fotorelacji i filmie DVD z waszego wyczynu, musicie doliczyć dodatkowe € 95,00.




     Sławka niestety taki skok w tandemie nie satysfakcjonował i zdecydowanie wybrał opcję samodzielnego skoku. W sklepie internetowym, taki skok nosi nazwę First Jump Course, ponieważ oprócz samego skoku, musimy ukończyć szkolenie. Oczywiście, żeby wybrać tą opcję należy znać język holenderski lub angielski (dwie opcje językowe do wyboru) w stopniu komunikatywnym. Kolejnym wymogiem jest skończone 16 lat oraz zaświadczenie od lekarza rodzinnego. Koszt takiego kursu wraz ze skokiem to € 499,00, natomiast jeśli chcecie zostać posiadaczami filmu z całego kursu, oraz samego skoku, musicie się liczyć z dodatkowym kosztem € 35,00.
























     Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym za tego typu atrakcję zapłaciła regularną cenę, dlatego wam również polecam polowanie na okazję. Ja swój kupon kupiłam na popularnym Marktplaatsu. Strona ta, oprócz popularnych aukcji, ma również zakładkę Marktplaats Aanbieding. Można na niej znaleźć różne ciekawe oferty, od patelni, przez noclegi po skoki spadochronowe właśnie. Nie gwarantuje wam, że oferta jeszcze się pojawi, ale jeśli jesteście zainteresowani, to na pewno warto tam zaglądać. Możecie także wpisać swój adres na stronie, żeby otrzymywać informację o najnowszych akcjach na skrzynkę mailową. A różnica w cenie jest znaczna, ponieważ zamiast € 499,00 zapłaciliśmy tylko € 199,00.

     Podczas samego kursu, zauważyłam, że każdy z uczestników miał w ręce swój wydrukowany kupon, który udało mu się zdobyć w niższej cenie. Nie wszyscy jednak mieli na nich logo Marktplaats. Niektórzy zakupili swoje bony na portalu Groupon.nl. Jak najbardziej polecam wam tą stronę, tylko podczas szukania radzę wpisywać od razu: parachute springen i zaznaczać kategorię: er op uit, bo inaczej możecie przeglądać ją niemal w nieskończoność. Na chwilę obecną nie ma niestety oferty z Paracentrum Texel, ale spotkałam się już z nią tam kilkukrotnie, więc na pewno warto polować. Teraz pisząc dla was ten post, trafiłam np. na voucher na lot helikopterem, więc jak nawet nie traficie na skok spadochronowy, to może zainspiruje was to do innych przygód.

     Kolejnym portalem, na którym można znaleźć skok w atrakcyjnej cenie, jest portal VakantieVeilingen.nl. Nie kupicie tam jednak skoku w regularnej, promocyjnej cenie, tylko będziecie musieli wziąć udział w licytacji z innymi uczestnikami. W tym momencie na stronie jest oferta First Jump Course, podlinkuje wam ją tutaj. Najwyższa cena to € 105, ale do końca aukcji pozostało jeszcze 8 godzin, więc na pewno jeszcze wzrośnie. Jeżeli chcecie zobaczyć aktualne oferty (ponieważ ta z linku, nie będzie już prawdopodobnie działać) polecam wpisać w wyszukiwarkę na stronie: parachute lub Texel. 

     Czasem zdarza się również tak, że ktoś kupił taki kupon rabatowy, a nie chcę, lub nie może go wykorzystać. Wtedy odsprzedaje go w dobrej cenie za pośrednictwem portalu Marktplaats.

     Jeśli znacie jeszcze jakieś serwisy, które proponują m.in. skoki spadochronowe w okazyjnych cenach to koniecznie napiszcie o tym w komentarzu.

Koszty dodatkowe

     Oczywiście musicie liczyć się także z kosztami dojazdu na samą wyspę. Można to zrobić transportem publicznym. W miejscowości den Helder, z której odpływa prom na wyspę, jest stacja kolejowa. Należy jednak doliczyć także koszty biletów autobusowych ze stacji do miejsca, z którego odpływa prom, oraz koszty biletu autobusowego na samej wyspie, oraz oczywiście koszty przeprawy promem. My zdecydowanie wybraliśmy opcję - transport własny, czyli pojechaliśmy autem. Wtedy doliczacie tylko koszty paliwa i biletu na prom. Sprawdzenie ceny oraz zakup biletu umożliwia strona Teso.nl. Znajdziecie tam również aktualny rozkład, a wszystko po holendersku, niemiecku lub angielsku, więc bez obaw.

     Jeśli zdecydujecie się na samodzielny skok, musicie zostać na wyspie 2 dni, więc dochodzą koszty noclegu. Ja znalazłam hotel, tam gdzie zazwyczaj, czyli na stronie booking.com. Wybrałam De Plikan Texel, bo był w atrakcyjnej cenie i akceptował zwierzęta (wybraliśmy się razem z kotem). Śniadanie było już w ofercie, natomiast na kolację przeszliśmy się spacerkiem do centrum miasteczka De Koog.


Część najważniejsza - sam skok

Dzień I

     Nasz plan wyglądał następująco - pojedziemy wspólnie do Paracentrum, zostawię tam mojego męża na kursie, sama wezmę auto i przejadę się po wyspie. Za 2, góra 3 godzinki, odbiorę go i pojedziemy sobie na plażę. Nie wyglądało to jednak tak kolorowo. Szybko dowiedzieliśmy się, że żeby ktoś nas wypuścił samodzielnie z samolotu ze spadochronem, na pewno nie wystarczą 2, 3 godzinki szkolenia. Kurs trwa cały dzień, bo materiału do przyswojenia jest naprawdę sporo. Nie będę się tutaj wdawać w szczegóły. Podpowiem tylko, żebyście się zaopatrzyli np. w kanapki, bo będziecie mieli kilka przerw. W Sławka kursie uczestniczyło ok. 20 osób i zostali oni od razu podzieleni na 2 grupy. Każda grupa miała swojego instruktora, który wszystko po kolei tłumaczył i demonstrował. Dodatkowo każdy uczestnik otrzymał książeczkę, gdzie było wszystko dodatkowo opisane, więc jeśli np. nie do końca coś zrozumiecie, lub nie zapamiętacie, zawsze wieczorem możecie sobie jeszcze doczytać.

Dzień II

     Dzień upragnionego skoku. Ale nie tak prędko. Dzień rozpoczyna się krótkim szkoleniem uzupełniającym. Następnie każdy uczestnik musi zdać egzamin. Tak, tak, nie ma czegoś takiego - zapłaciłem, więc sobie skacze. Każdy zostaje indywidualnie sprawdzony. Egzamin, bynajmniej nie jest pisemny. Uczestnicy po kolei zostają przypięci, w całym stroju, oraz ze spadochronem, do specjalnej konstrukcji. Instruktor wydaje komendy w stylu: wyskakujesz, a uczestnik musi w tym momencie przybrać prawidłową pozycję. Następnie informuje go np. że spadochron się nie otworzył, uczestnik wiadomo - musi odpowiednio zareagować. Poniżej możecie zobaczyć zdjęcia z egzaminu, oraz króciutki filmik, który udało mi się nakręcić.



   
     Wszystkim uczestnikom ze Sławka kursu udało się zdać egzamin pomyślnie. Był natomiast jeden przypadek osoby, która od razu rano drugiego dnia zrezygnowała ze skoku. Uważam, że to żaden wstyd i że po takim szkoleniu, rzeczywiście dociera do nas jak bardzo jest to niebezpieczne i jakiej ogromnej wymaga koncentracji. Co do tego, co mnie osobiście zaskoczyło najbardziej, to to, że uczestnicy, nie mogli sobie ot tak po prostu skoczyć i wylądować samodzielnie, co wydawało mi się już ogromnym sukcesem. Oni musieli dodatkowo, wylądować w konkretnym miejscu. Mnie paraliżowałby w ogóle strach, że lecę, a co dopiero zastanawianie się jak lecę, czy gdzie lecę... Ja na prawdę wyobrażałam sobie, że każdy ma wylądować gdzie chce, a wyspa jest na tyle mała, że ktoś ich pozbiera. Teraz jak na to patrzę z perspektywy czasu, to wydaje mi się to śmieszne, bo jazda i poszukiwanie zagubionych skoczków jest trochę nierealna dla organizatorów.

     Warto jeszcze zaznaczyć, że wasz skok zależy nie tylko od przebiegu egzaminu, ale również od dobrej pogody. Jeśli ta nie dopiszę, będziecie musieli wrócić na wyspę w innym terminie, więc przed rezerwacją koniecznie sprawdźcie prognozę.

     Przed wejściem do samolotu odbywa się krótka odprawa, prowadzący omawia warunki pogodowe, tłumaczy, w którą stronę będzie leciał samolot, gdzie będzie wypuszczać skoczków. Oczywiście wszystko jest uzależnione od wiatru. Do samolotu wsiada się wraz z całą grupą, instruktorem, oraz kamerzystą (samo wsiadanie, również zostaje wcześniej przećwiczone). Osoby towarzyszące, mogą objechać lotnisko, żeby znaleźć się jak najbliżej miejsca lądowania. Ja tak właśnie zrobiłam.

























     Z mojej perspektywy był to ogromny stres, nie potrafiłam się uspokoić, nawet kiedy widziałam, że wszyscy mają otwarte spadochrony i zmierzają w odpowiednim kierunku. Kiedy zobaczyłam, że jeden spadochron wyjątkowo się kręci i leci z większą prędkością niż inne, wiedziałam na kogo muszę kierować obiektyw aparatu. Nie pomyliłam się i udało mi się uchwycić lot i lądowanie mojego męża. W powietrzu minął się nawet z jedną z uczestniczek. Ja oczywiście miałam przed oczami czarny scenariusz, że ich linki zaraz się zaplączą, ale nic takiego się nie stało. Wszystkie tego typu sytuacje były wcześniej omawiane. A Sławek należy do osób, które nie mogą sobie spokojnie lecieć, tylko muszą wymyślać. Uspokoiłam się dopiero, kiedy zobaczyłam go na ziemi, bo w powietrzu do końca nie ma pewności, kto jest kim, każdy ma taki sam spadochron.

     Z punktu widzenia skoczka, myślę, że stres jest nieporównywalnie większy. Sławek opowiadał mi, że na początku każdy jest uśmiechnięty i pozytywnie naładowany. Do czasu, kiedy samolotu nie opuszcza pierwszy z grupy. Bo to wygląda tak, że on siedzi na progu i nagle znika, skacze i go nie ma, i nikt go nie widzi. I to jest moment, kiedy atmosfera robi się poważna i chyba do większości dociera, że to nie są jaja i że zaraz ich kolej, że to oni za chwilę znikną. Wszyscy przed skokiem, uśmiechają się do obiektywu kamery, ale nie dajcie się zwieźć - nerwy są ogromne. Na pewno wstawię wam na dole filmik z ujęciem tego momentu (wstawię go jutro lub pojutrze, bo muszę go odnaleźć i trochę skrócić).


























     Skok spadochronowy na pewno był świetnym prezentem i niezapomnianym przeżyciem. Strach nie był na tyle duży, żeby zniechęcić Sławka do tego sportu i już planuje kolejny skok. Otrzymał dyplom, więc przy następnej okazji, może ominąć część szkoleniową i zapisać się na sam skok. Jeśli pogoda dopisze, może nawet uda mu się skoczyć dwukrotnie.

     A wy, odważylibyście się na takie wyzwanie? A może znacie inne ciekawe miejsca w Holandii i okolicach, gdzie można także uprawiać ten sport?

sobota, 4 października 2014

Jaki czytnik e-booków wybrałam i dlaczego Aqua PocketBook?

     Wybierając swój czytnik zaczęłam od wpisania w google frazy: ranking czytników 2014. W żadnym stopniu nie ułatwiło mi to jednak wyboru. Dowiedziałam się, że najbardziej popularne są czytniki Kindle, Onyx, PocketBook, Lark FreeBook, Prestigo i Sony. Wszystkie prezentowane modele na pierwszy rzut oka spełniały moje oczekiwania: miały proste obudowy, były lekkie, obsługiwały wiele formatów e-booków, miały wytrzymałe baterie. Zaczęłam, więc przeglądać specjalistyczne blogi poświęcone różnym gadżetom, lub strony poświęcone typowo tym urządzeniom. Dowiedziałam się dzięki temu jak działa e-papier, co jeszcze bardziej zachęciło mnie do zakupu. Niestety nigdzie nie znalazłam odpowiedzi, który model będzie dla mnie najlepszy. Czy kierować się popularnością czytników Kindle, czy porównywać wszystkie poszczególne funkcję i wybrać czytnik z najlepszym stosunkiem jakości do ceny niezależnie od marki.

     Pewnie rozwiązywałabym ten problem dłuższy czas, gdyby na jednej ze stron poświęconych gadżetom, nie rzucił mi się w oczy nagłówek w stylu - Nowość na rynku. Firma PocketBook zaprezentowała swój nowy wodoodporny czytnik! Kliknęłam w link, zobaczyłam zdjęcie granatowego czytnika zanurzonego w akwarium i pomyślałam, że XXI wiek znów mnie zaskoczył. Pomyślałam, że urządzenie, które jest odporne na wodę, będzie również odporne na kurz i piasek. Nie pomyliłam się i w opisie znalazła się również taka informacja.
























     Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że przystępując do wybierania modelu dla siebie, powinnam sobie zadać podstawowe pytanie - Gdzie najczęściej czytam? A czytam albo przed zaśnięciem, albo na plaży. Jako "dziewczyna surfera" na plaży bywam często, i to w dni wietrzne. Moje książki bardzo często miały piasek między kartkami. Jeśli rzeczywiście miałabym mieć urządzenie na które musiałabym bardzo uważać i nie mogłabym go zabierać ze sobą na plażę to chyba zostałabym przy tradycyjnych książkach. Kiedy już dowiedziałam się o tym modelu, wiedziałam, że albo on, albo żaden. Na całe szczęście cena nie okazała się zaporowa, za swój czytnik zapłaciłam € 119,00. Dla porównania inne czytniki tej marki kosztowały: Basic - € 89,00, Touch 2 - € 119,00, a wersja Mini - € 69,00.

     Kupowałam go zaraz po premierze i był on dostępny w zaledwie jednym sklepie w Holandii i to tylko w sprzedaży (włąściwie przedsprzedaży) internetowej. W Polsce można było go znaleźć na allegro i w kilku sklepach, był on również troszkę tańszy. Przekonałam się jednak, że warto tego typu urządzenia kupować stacjonarnie ze względu na łatwy zwrot w przypadku wadliwego urządzenia. Czytnik kupiłam w sklepie BCC. Koszty dostawy były gratis, czytnik był u mnie na drugi dzień i wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie okazało się, że ma wadę fabryczną. Działał prawidłowo tylko przez kilka godzin. Później nie uruchamiał się, gdy nie był podłączony do komputera. Stacjonarny sklep BCC najbliżej Venlo jest całkiem niedaleko, bo w Helmond, dlatego postanowiłam osobiście oddać wadliwe urządzenie. Z wymianą urządzenia nie było problemu, chociaż czytnik nie był jeszcze w sprzedaży, panowie z obsługi od razu przynieśli mi nowy model z magazynu. Dlatego choć nie jestem stałym klientem, śmiało mogę polecić ten sklep.







     Co do cen czytnika Aqua PocketBook na dzień dzisiejszy to nie uległy one właściwie zmianie. Nadal najniższą ceną jest € 119,00. Możecie go jednak znaleźć w większej ilości sklepów, czy zobaczyć go na żywo przed zakupem. Listę sklepów z najniższymi cenami tego modelu znajdziecie tutaj.

     Zapomniałam jeszcze dodać, że zanim zamówiłam czytnik, przeszłam się do Satruna, którego mam pod nosem (teraz to już MediaMarkt). Wzięłam do ręki model o takiej samej rozdzielczości ekranu, o podobnej wadze, żeby zobaczyć, czy taka wielkość będzie dla mnie odpowiednia,czy czytnik będzie mi się dobrze trzymać, czy ekran nie okaże się za mały. Myślę, że jest to równie istotna rzecz przed dokonaniem wyboru.

     Oczywiście modelu Aqua nie poleciłabym każdemu. Dlaczego? Po prostu nie każdy potrzebuje tego typu urządzenia. Myślę, że jest ono przeznaczone dla osób czytających na plaży, nad basenem, w wannie, czy osób niezdarnych, które lubią dmuchać na zimne :) Może wielu z was bardziej przyda się np. podświetlany ekran, bo często czytacie w słabym świetle.

     Jakiego byście jednak modelu nie wybrali takie urządzenie ma swoje niewątpliwe plusy.

     Zalety korzystania z czytnika Aqua PocketBook po trzech miesiącach intensywnego użytkowania:

     + ekran czytnika
To nie ekran LCD, tak jak w komputerach, tabletach, czy smartfonach. Dlatego jakość czytania jest nieporównywalnie lepsza: nasze oczy nie są zmęczone i możemy czytać nawet w najbardziej słoneczny dzień - ekran nie traci na czytelności.

    + wygoda
Przez ostatnie 3 miesiące przeczytałam więcej książek, niż przez cały wcześniejszy rok. Myślę, że nie jest to spowodowane tylko tym, że szybciej mogę kupować nowe książki, tylko tym że czyta mi się po prostu wygodniej. Czytnik jest mały, poręczny, leciutki. Mogę położyć się z nim w łóżku w dowolnej pozycji. Zmieszczę go do każdej swojej torebki, dzięki czemu mogę czytać nawet w poczekalni u lekarza.

    + wytrzymała bateria.
Czytnik przetrwał 10 dni wakacji bez ładowania, przy używaniu po kilka godzin dziennie. Mój telefon ledwo wytrzymuje jeden dzień.

    + dostęp do książek
Możecie kupować książki w jakim języku chcecie, kiedy chcecie, szybko i tanio. Dodatkowo możecie znaleźć wiele darmowych pozycji.

     Wadą mojego modelu jest natomiast to, że nie ma dołączonej ładowarki, tylko sam kabel usb. Ładowarkę można natomiast kupić oddzielnie i na pewno zastanowię się nad tym wybierając się na dłuższe wakacje, na które nie będę zabierała komputera. Natomiast wadami, które najczęściej przewijają się w komentarzach na różnych stronach, jest brak szeleszczących kartek oraz zapachu farby drukarskiej, ale są to wady, które zupełnie do mnie nie przemawiają.

     Jeśli macie już swój czytnik i ten post był dla was zupełnie nieprzydatny, to chociaż na koniec polecę stronę na której zaopatruje się w e-booki. Jest to sklep woblink. Wybieram zazwyczaj go, nie tylko dlatego, że bombarduje moją skrzynkę mailową gorącymi reklamami, ale również, kiedy wpisuje tytuł pożądanej książki w porównywarkach e-booków upolujebooka.pl, lub ebooki.swiatczytnikow.pl najtańszy okazuje się właśnie ten sklep. Tym bardziej, że na początku dostałam dodatkowe 5 kodów zniżkowych, każdy po 10,00 zł. Korzystne ceny ma również empik.

     Jestem ciekawa jakie jest wasze doświadczenie z tego typu urządzeniami, czy myślicie, że mogą całkowicie wyprzeć papierową literaturę?